Młodzi często uciekają ze wsi
Autor: Tomasz Kodłubański
Stanisław Kacela jest jednym z niewielu rolników we wsi Brachowice w powiecie zgierskim, którzy jeszcze do niedawna utrzymywali się z uprawy i sprzedaży warzyw.
– Kiedyś z uprawy warzyw można było się utrzymać – mówi Stanisław Kacela. Gdy przejmowałem gospodarstwo w 1980 roku istniała jeszcze kontraktacja plonów, które udało się wyprodukować. Miałem tą pewność, że to co wyprodukuję sprzedam w spółdzielni skupującej warzywa od rolników mieszkających we wsiach w naszym powiecie.
Stanisław Kacela przejął od rodziców gospodarstwo o areale ponad 8 ha ziemi.
– Kiedyś w takich gospodarstwach jak moje, rolnicy trzymali krowy, świnie, uprawiali zboża czy warzywa. Ja miałem 6 krów mlecznych, które musiałem sprzedać po roku 2000 ponieważ opłacalność produkcji mleka bardzo spadła. Podobnie postąpiłem z trzodą chlewną. Niestabilne ceny żywca powodują ciągle, że trudno było przewidzieć z wyprzedzeniem paru miesięcy co nastąpi na rynku wieprzowym – dodaje rolnik.
Rolnik postawił na uprawę warzyw. Zwiększył areał ziemi uprawnej do 25 ha.
– Przez 10 lat mieliśmy ponad 30 tuneli kapusty białej i 20 tuneli ogórka. Z jednego tunelu udawało się nam zebrać ponad 600 główek kapusty, co przy wadze główki ok. 2 kg dawało ok. 1200 kg. Ogórek był zbierany przeciętnie 2 razy w tygodniu. Uzyskiwaliśmy 3-4 kg z krzaka czyli około 100 kg z tunelu. Pod osłonami mieliśmy także paprykę – wylicza S. Kacela. W tunelach plantator stosuje do podlewania nawadnianie kropelkowe.
W gospodarstwie Kaceli uprawy gruntowe to było 1ha cebuli siewki, fasola strąkowa, kalafiory, marchew i pory.
– Kalafiory były różyczkowane i sprzedawane do instytutu Warzywnictwa w Skierniewicach. Mieliśmy także 50 arów papryki gruntowej. Do przetwórni w Łowiczu dostarczałem marchew z ponad 10 ha ziemi.
S. Kacela dostarczał warzywa do punktów skupu w okolicznych miejscowościach.
– Ogórki sprzedawałem w Grabowie, kapustę w Topoli Królewskiej a pory w skupie warzyw w Tumie. Na sprzedaży warzyw można było sporo zarobić. Uprawa, nawet na niedużym areale ziemi przynosiła zyski przewyższające znacznie koszty nawozów, oprysków czy paliwa.
Sytuacja plantatora zmieniła się w roku 2009 gdy zachorował na serce.
– Dłuższy pobyt w szpitalu spowodował, że nie mogłem poświęcić uprawie tyle czasu co przedtem. Mam dwóch synów, jednak ani jeden z nich nie planuje poświęcić się pracy w gospodarstwie. Jeden studiuje a drugi trochę uprawia warzywa i zboża, ale również pracuje w mieście, co sprawia, że ja muszę doglądać upraw. Dla mnie to niebezpieczne bo nie mogę zbytnio narażać zdrowia. W ten sposób gospodarstwo kurczy się i zmniejsza produkcję.
W Brachowicach takich gospodarstw jest więcej.
– Tylko 2 lub 3 gospodarstwa utrzymują się z własnej produkcji rolnej. Reszta to sypialnie dla młodych ludzi pracujących w zakładach przemysłowych w Zgierzu lub w Łodzi. W naszej wsi mieszkają praktycznie tylko starsi rolnicy, którzy nigdzie nie chcą się przeprowadzić. Nie ma kto prowadzić i rozwijać tych gospodarstw. To powolny koniec takich wiosek jak Brachowice – mówi S. Kacela.
W podobnej sytuacji jest Józef Wojtyniak z Woli Grzymkowej w gminie Aleksandrów Łódzki, który gospodaruje wraz z żoną na areale ponad 9 ha ziemi uprawnej klasy V i VI. Wojtyniakowie hodują krowy mleczne z przeznaczeniem na odchowanie i sprzedaż jałówek oraz byczków.
– Nasz jedyny syn wyjechał za granicę i nie interesuje go nasze gospodarstwo. Ja z żoną mamy już obydwoje ponad 70 lat i coraz mniej sił. Poza tym zbyt mały areał ziemi by utrzymać większe stado krów mlecznych. Jeszcze parę lat temu mieliśmy trzymaliśmy w oborze pełną obsadę stanowisk od 8 do 10 krów i produkowaliśmy mleko, które sprzedawaliśmy do mleczarni w Aleksandrowie Łódzkim. Jednak czasy się zmieniły, mleczarni już nie ma, a my musieliśmy zrezygnować z produkcji mleka – opowiada Józef Wojtyniak.
Rolnik nie widzi szans na rozbudowę czy modernizację swojego gospodarstwa.
– Nas nie stać na znaczne zwiększenie stada krów czy rozbudowę obory. Ze względu na nasz wiek i małe możliwości produkcyjne nie będziemy również brać kredytu w banku – mówi z żalem rolnik.
Sytuacja w gospodarstwie Wojtyniaków jest podobna do sytuacji wielu mniejszych gospodarstw w okolicach Aleksandrowa Łódzkiego.
– To jest znacznie szerszy problem, który dotyczy wielu gospodarstw takich jak nasze. Takie gospodarstwa nie mające następców z niewielkim areałem ziemi i małą ilością zwierząt hodowlanych wegetują nie mogąc inwestować we własny rozwój z powodu braku możliwości finansowych – mówi J. Wojtyniak.