Produkcja tuczu na wsi to trudny i niewdzięczny biznes
Autor: Tomasz Kodłubański
Bogusław Błaszczyk ponad 20 lat temu podjął decyzję by zająć się na poważnie zarodową hodowlą trzody chlewnej i w odziedziczonym po rodzicach 8 ha gospodarstwie we wsi Szczawin Duży niedaleko Zgierza.
– Na początku gospodarowania zaczynałem od kilku loch rasy wielkiej białej polskiej. Przez te 25 lat gospodarowania doszedłem praktycznie do punktu wyjścia. Dzisiaj mam 8 macior, które średnio dają od 10 do 12 sztuk młodych. Odchowuję prosiaki do wagi 120- 130 kg i sprzedaję do zakładów mięsnych w okolicy Głowna – mówi hodowca.
Hodowca twierdzi, że największym problemem obecnie jest słaba opłacalność hodowli zarodowej oraz także produkcji tuczników.
– Ostatnie partie tuczników sprzedawałem do skupu po 3,80 zł/kg netto, co praktycznie nawet nie wystarczy by pokryć koszty wyprodukowania kilograma żywca. Dzisiaj dokładam do każdej sztuki przeciętnie 50 zł – mówi B. Błaszczyk.
Hodowca uprawia zboża z przeznaczeniem na pasze dla swojego stada.
– Dzisiaj na przeszło 20 ha ziemi klasy III i IV uprawiam głównie pszenżyto oraz zboże, które wykorzystuję do własnej produkcji paszy. Oczywiście jest to moja własna produkcja oparta na gotowych premiksach – dodaje hodowca.
Gdybym zdał się tylko na kupno pasz, to miałbym prawdziwy problem. Tylko dodatki mineralne kosztowałyby mnie ponad 6-7 tys. zł miesięcznie, a w przypadku zastosowania np. otrąb- ok. 500 zł za tonę – wylicza Błaszczyk.
Przy obecnych cenach pszenicy i pszenżyta szczególnie w okresie jesienno-zimowym hodowla i tucz staje się bardzo kosztownym zajęciem.
– Odchowanie 120-125 kg tucznika kosztuje około 400 zł. Z tego mniej więcej 350 złoty to są koszty paszy, paliwa, badań weterynaryjnych oraz energii elektrycznej. Biorąc pod uwagę, że prawie zawsze dochodzą jakieś inne wydatki to tucz staje się właściwie nieopłacalny.
– Rozwijając hodowlę w połowie lat 90-tych miałem nadzieję, że moja ciężka praca po latach przyniesie mnie, mojemu gospodarstwu i moim dzieciom odpowiednią pozycję i co ważne stabilny rozwój. Zaangażowałem się całkowicie w rozwój hodowli – dodaje Błaszczyk.
– Jednakże, po 20 latach prowadzenia gospodarstwa widać jak bardzo się pomyliłem. Od paru lat tucz nie tylko, że nie daje godziwych zysków, ale także wielu producentów bardzo zadłużyło się by utrzymać swoje hodowle – żali się hodowca.
Hodowca nie zadłuża ani na budowę nowych budynków gospodarskich ani na powiększenie hodowli.
– Od ponad 10 lat prowadzę budowę nowego domu, w którym chcę zamieszkać z rodziną. W tą budowę wkładam wszelkie zaoszczędzone na sprzedaży tuczników pieniądze. Nie myślę nawet o braniu nowych kredytów. Spłata pożyczki bankowej wraz z odsetkami przerastałaby znacznie moje możliwości finansowe tym bardziej, że większość środków jakie generowałem z hodowli w ciągu ostatnich 10 lat przeznaczałem na budowę nowego domu. Nadal gospodaruję w odziedziczonej po ojcu chlewni.
Błaszczyk nie widzi większych szans na poprawę sytuacji hodowców trzody w Polsce.
– Obecnie nie tylko, że nie ułatwia się pracy tym hodowcom, którzy chcieliby utrzymywać czy rozwijać stada zarodowe, ale jest tendencja wręcz odwrotna. Masowo sprowadza się prosiaki z Danii i Holandii sprawiając, że rodzima hodowla przestaje się całkowicie opłacać. Gdyby ludzie kierujący sektorem rolnym w Polsce zechcieli nam choć trochę pomóc, to wprowadziliby np. dopłaty do hodowli macior. Takie wsparcie otrzymali hodowcy ras polskich takich jak np. pstra złotnicka. Taka pomoc odciążyłaby finansowo wielu hodowców – radzi Błaszczyk.
Hodowca coraz częściej myśli o skierowaniu swojej uwagi na produkcję zbóż.
– Gdybym dalej tylko produkował tuczniki to prawdopodobnie musiałbym sprzedać moją ziemię po kawałku tak by pozostała tylko działka na której stoi dom oraz budynki gospodarskie. W takiej sytuacji jak dzisiaj ratuje mnie magazynowanie zboża i sprzedaż w zimie – przyznaje się hodowca.
Taka praktyka staje się coraz bardziej powszechna na wsi.
– W związku ze słabą opłacalnością hodowli, a także z występującym ostatnio niedostatkiem zbóż czy np. sianokiszonki wielu rolników nastawia się na gromadzenie zapasów i sprzedaż z zyskiem. Ja traktuję taki zarobek jako dodatkowy tym bardziej, że uprawiam zboża na dzierżawach – mówi Błaszczyk.
Zdaniem hodowcy prowadzenie tuczu w takich warunkach i przy tak niskiej opłacalności mija się z celem.
– Mam córkę i nie chciałbym porzucić hodowli. Mam nadzieję, że córka postanowi zostać na wsi i zająć się gospodarstwem. Oczywiście nie będę jej utrudniał jeśli zechce zdobywać wiedzę w mieście.
Nie zachęcam ich do pozostania tutaj ponieważ wiem, że to nie jest obecnie zajęcie dochodowe. Przykro mi tak mówić po tylu latach prowadzenia hodowli, ale nie chcę by zmarnowała sobie swoją przyszłość.